Pod koniec XIX wieku krakowscy artyści wyszli ze szkicownikami na podmiejskie łąki. Brodzili wśród wysokich po kolana traw, a wieczorami przynosili do domów naręcza polnych roślin. Cieszyli ich widokiem oczy, ale i pieczołowicie studiowali ich wygląd, zapełniając szkicowniki rysunkami.
Artyści szkicowali kwiaty i zioła z niemalże botaniczną precyzją po to, by móc później po swojemu je przerabia. Kwiaty w tym okresie znalazły ważne miejsce w każdej chyba dziedzinie sztuki i rzemiosła – malarstwie, architekturze, ilustracji, typografii. Zawładnęły także tworzonymi na początku XX wieku wirażami, stając się jedną z najwyraźniejszych cech wyodrębniającej się wówczas Krakowskiej Szkoły Witrażu.
Projektanci witrażów, częściowo w powodu ograniczeń technicznych wynikających z natury tego medium, uzyskali efekty zredukowane do jednolitych plam koloru i mistrzowsko prowadzonych linii. To właśnie linie, plamy i kwiaty są głównymi bohaterkami wystawy.
Linie. Giętkie, faliste. Żywe, dające wrażenie ruchu, wzięte prosto z natury. Być może linia stanowiła najważniejszy rys Krakowskiej Szkoły Witrażu, bliska linii secesyjnej – podobnie ekspresyjna i wrażliwa, nie dająca się ująć matematycznym formułom.
W przypadku witraży jednak, ta pełna życia i nieokiełznana linia musiała ugiąć się pod jednym ograniczeniem formalnym – jej szerokość, wyznaczona szerokością ołowiu łączącego szkła, pozostawała niezmienna, podczas gdy secesyjna linia w rysunku czy architekturze zwęża się i rozszerza bez ograniczeń.
Wystawa omawia wybrane witraże stworzone w nurcie Krakowskiej Szkoły Witrażu, mieszczące się w kilku lokalizacjach: w kościele Franciszkanów, oraz kamienicach, między innymi na ulicy Staszica, Straszewskiego czy Sarego.
Siedzę dniami całymi na Bielanach, rysując rośliny […] i dostrzegam, co to za świat olbrzymi” – pisze Wyspiański do Rydla w 1896 roku. Innym razem znów: “Jest to cały świat lśniący, tęczowy, dziwny – chcę się wżyć w niego. Jakie tam cuda!